Ciekawostki
Nietypowe przygody
Miałem też w swojej praktyce przygody tak unikalne, że życie można przeżyć i nie spotkać się z drugim tego typu przypadkiem, bo jak określić inaczej przygodę jaką miałem w willi na Górnym Mokotowie w Warszawie?
W przedwojennej willi mieszkało małżeństwo z dwójką dzieci. Starsze z dzieci miało już około dziesięciu lat a to młodsze niecały rok. To najmłodsze często chorowało. Lekarz nie mogąc dojść przyczyny takiego nawału objawów chorób u malucha nieśmiało zaproponował aby może radiesteta sprawdził mieszkanie. Wypadło na mnie. Sprawdzam po zewnętrznej stronie budynek – jest niezbyt szerokie zakłócenie. Chyba nawet nie trzeba będzie ekranować. Sprawdzam wewnątrz i okazuje się, że przy tak ogromnej powierzchni jaką właściciele mieli do wyboru to łóżeczko malucha stoi dokładnie na tym jedynym, wąskim pasie zakłócenia! Wystarczy przesunąć łóżeczko o niecałe dwa metry i dziecko będzie spało w spokojnym miejscu.
Sprawdzam dalej pomieszczenia a tu niespodzianka bo w salonie mam takie wskazania jakie występują nad kamieniami. Nic nie mówię bo kto to widział aby w salonie były kamienie – pod podłogą i to duże?
Przerwałem różdżkowanie, poprosiłem o herbatę i myślę. Intensywnie myślę co to może być. Po kwadransie znów sprawdzam ten „salon”. Wyraźnie wskazanie analogiczne do kamieni. Nie mam wyboru – mówię właścicielom co mi wychodzi
„Tak, ma Pan rację pod salonem są nie tylko kamienie ale i bomba lotnicza”
„Jak to?”
„W czasie wojny bomba trafiła w budynek, zawaliła stropy, ugrzęzła w piwnicy i nie wybuchła. Poprzedni właściciel na ten gruz i na bombę jeszcze kamieni nakładł”.
Można życie przeżyć i o takim przypadku nie słyszeć?
Można.
W innym miejscu i w innym czasie sprawdzałem nowo wybudowaną willę a tak naprawdę to dwie pobudowane na tej samej działce. Duża – młodego małżeństwa i mały domek dla dwojga starszych ludzi czyli rodziców.
Jak zwykle sprawdzam najpierw po zewnętrznej stronie budynków – jest zakłócenie dość silne wchodzi pod budynek i z drugiej jego strony wychodzi ale mam też inne wskazanie prawie półtorametrowe połączenie między budynkami! Pytam właścicieli o ten tunel - „Skąd Pan wie o przejściu?”
„Wskazuje mi tu i idzie tak”
„Tak ma Pan rację”
Sprawdzam tę dużą willę a tu wewnątrz cisza radiestezyjna – duże, silne i szerokie zakłócenie wchodzi pod budynek ale wewnątrz budynku cisza! Budynek jest zaekranowany!
„Czy pod budynkiem dawaliście Państwo keramzyt?”
„Nie”
„Czy ktoś już ten budynek ekranował?”
„Nie”
Przecież coś go musiało zaekranować – tylko co?
Okazało się, że w stropach użyto pustaków keramzytowych. Keramzyt bardzo skutecznie, radiestezyjnie ekranuje budynki!
Kołek w studni
Jeśli ktoś twierdzi, że zna stu procentową metodę poszukiwania wody to należy przerwać rozmowy z takim kimś ponieważ on nie wie co mówi. Jeśli ktoś powie, że woda pod ziemią jest wszędzie i bez problemów można w dowolnym miejscu ją znaleźć to ten człowiek wie bardzo mało o tym co przyroda pod ziemią "nabroiła". Starzy studniarze wiedzą z własnego doświadczenia jak dziwne sytuacje mogą wystąpić w układzie warstw podziemnych. Na jakie niespodziewane i niecodzienne rzeczy i zjawiska można natrafić pod ziemią. Bo czym wytłumaczyć jeśli na dwudziestym metrze pod ziemią świder trafia na bale, drewniane bale. Stara studnia? Tak stara że była zbudowana z bali? Przyroda bale tam zostawiła i zakonserwowała? Mało realne, raczej stara studnia.
W takiej najeżonej dziwnościami okolicy niedaleko stacji Ruda Talubska w gospodarstwie wyschła studnia. Studnia była zbudowana z kręgów i w takim przypadku najtańsza metoda to wykonanie nawiertu świdrami w dnie studni. Nie trzeba prowadzić do domy nowych rur tylko wykorzystuje się te które czerpały wodę ze studni kręgowej.
Wezwano studniarza. Ten ledwie rozstawił trójnóg nad studnią jak przyszedł dziadek i mówi:
"Uważajcie tam w studni jest kołek"
Dziadek nie tylko nie wyglądał poważnie to jeszcze od rzeczy gadał - widział kto w studni kołek? Chyba w bajkach o żabie i kamieniu co to wodę ze studni zabrała.
Nie nawiercili studniarze w dnie tej kręgowej studni nawet ośmiu metrów jak siknęło z otworu ponad stodołę. Dziadek podskakuje i krzyczy a nie mówiłem, a nie mówiłem że kołek w studni. Gospodyni drze się jak by ją ze skóry obcierali i biega lamentując po podwórku ale majster od studni zorientował się o czym to mówił dziadek i natychmiast kazał usunąć z odwiertu świder. Na podwórku znaleźli jakiś balik i zaczopowali nim otwór.
Dziadek miał rację - w studni był kołek. Kiedyś jak dziadek był młody wydarzyła się podobna historia i też zaczopowano odwiert kołkiem. Gdyby tego nie zrobili natychmiast, woda pod ciśnieniem wyrwała by duży otwór i okolica by pływała.
Tam, w tamtej okolicy się to już zdarzało - za cara, jak stację w Rudzie budowano. Przez kilka miesięcy woda zalewała łąki. Siatki na otwór kładziono i obciążano kamieniami aż sobie poradzono.
Tak bywa, że woda pod ciśnieniem występuje już na niewielkich głębokościach.
SJS
A wszystko latało...
Poproszono mnie abym sprawdził czy można ustalić przyczyny nienormalnego zachowywania się domu. Niegrzeczny dom? I to ponoć nawet bardzo niegrzeczny – przynajmniej tak twierdził jego właściciel. Opisywał on, właściciel nie dom, że co pewien czas w domu miały miejsce dziwne wydarzenia – latały przedmioty, talerz z jedzeniem sam bez niczyjej pomocy potrafił wylądować na ścianie – przygasały światła, psuły się komputery i to wszystko w biały dzień.
Czytałem o takich domach, nawet w telewizji pokazywali ale ani opisy ani to co pokazywano nie dawało podstaw aby te historie traktować jako wiarygodne. Problem z nimi był taki, że informacje o tego typu zjawiskach pochodziły z różnych stron świata i z różnych okresów historycznych a więc może coś w tym jest?
Poproszono, więc skorzystałem – trzeba zobaczyć na własne oczy jak to wygląda i czy jest to jedynie wymysł czyjejś wyobraźni czy nie.
Stary, przedwojenny dom oficera na warszawskim Żoliborzu, blisko skarpy i blisko cytadeli. Sprawdzam dom po zewnętrznej – nic nie wskazuje aby były tam silne zakłócenia radiestezyjne. Nie mam też wskazań które by sygnalizowały naprężenia w samej skarpie pod budynkiem. Pytam o szczegóły samego właściciela o on chętnie opowiada o tych latających przedmiotach ale coś mi nie pasuje. Powołuje się on na swojego pracownika, na sąsiadów a tymczasem oni widzieli tylko skutki a nie widzieli żadnych latających przedmiotów a jedynie ślady po tych „lotach” na ścianie.
Schodzimy do piwnicy, gospodarz tuż za nami i w tym momencie gdy gospodarz trzyma się poręczy schodów przygasa, w końcu gaśnie i znów się zapala światło. Jak na duchy to raczej niewiele.
Wracamy na górę, na parter, sprawdzam wszystko jeszcze raz – stwierdzam brak jakichkolwiek oznak nietypowych wskazań radiestezyjnych ale mam ze sobą miernik do szukania przewodów w ścianach i jest on wyposażony także we wskaźnik pola elektromagnetycznego. Sprawdzam więc nim i tu niespodzianka – normalnie to przewody w ścianie wykrywa się tym urządzeniem z odległości 3-5 centymetrów a tu ściany wykrywam z około metra.
Ściana promieniuje, ponad metr od podłogi też jeszcze wykrywam tym przyrządem promieniowanie elektromagnetyczne.
Co jest?
Przecież jeśli ten miernik wykrywa z kilku centymetrów moc kilkuset miliwatów to jaka może to być moc, że wykrywa z ponad metra. Przecież tłumienie rośnie z kwadratem odległości więc to muszą być moce liczone chyba w kilowatach!
Co tak może promieniować?
Bliska jednostka wojskowa sieje taką mocą?
Bez sensu.
To co?
Kiedyś, wiele lat temu miałem do czynienia z czymś co podobnie „siało” ale to była „samoróbka” zgrzewarka do folii.
A może jednak wojsko?
To promieniowanie oczywiście nie mogło mieć nic wspólnego z „lataniem” przedmiotów ale należało to zjawisko zbadać i znaleźć źródło.
Dlaczego odrzuciłem wersję latających przedmiotów?
Może nie do końca odrzuciłem lecz ponieważ nikt oprócz właściciela nie widział tych niecodziennych efektów a on powoływał się na świadków którzy po dokładnym przepytaniu nie potwierdzili wersji podawanych przez właściciela willi więc moje wątpliwości rosły pomimo tego, że wiedziałem o istnieniu na świecie miejsc w których występowały anomalie grawitacyjne.
Po co więc interesowałem się tym promieniowaniem?
Brałem pod uwagę możliwość występowania zjawiska o którym słyszałem a mianowicie ponoć na uskoku mogą pojawiać się znaczne potencjały elektryczne. Tak duże, że mogą być wykrywane podobnie jak fale elektromagnetyczne. Szukałem więc możliwości powiązania tego zjawiska które wykrywałem przyrządem z anomaliami grawitacyjnymi.
Czy znalazłem?
Poprosiłem aby do tego domu ściągnięto skaner którym można ustalić występujące tam częstotliwości. Jeśli to by była jedna częstotliwość podejrzewać by trzeba wojsko i złe ustawienie radiostacji, radiolinii lub nawet radaru. Jeśli występowałoby całe spektrum częstotliwości to wtedy podejrzana by była jakaś samoróbka.
Jaki był wynik? Wyszło, że ktoś się bawił w „nieznane zjawiska” pomagając im trochę.
Przejrzałem taśmy z nagraniami jakie wtedy było robione i wychwyciłem taką sekundę gdy właściciel sądził, że go nikt nie nagrywa – miał wyraz twarzy człowieka który wszystkich wyprowadził w pole.
Czyli z tym lataniem przedmiotów to bujda?
W tamtym przypadku na pewno ale to nie przesądza czy takie zjawiska mogą występować czy nie.
Dlatego gdy znów pojawiła się propozycja wyjazdu do podobnie nawiedzonego domu nie odmówiłem.
Wnuczka z dziadkiem mieli być świadkami już nie tylko latania przedmiotów a wręcz przemieszczania się prawie wszystkiego i prawie wszędzie.
Po przyjechaniu na miejsce dowiedziałem się, że podczas wyjazdu rodziców, dziadek i wnuczka zamieszkali razem w starym, bo jeszcze z czasów gdy konie były jedynym, szybkim środkiem przemieszczania się, domu. Dopóki mieszkał tam sam dziadek nic się nie działo ciekawego dopiero pojawienie się dorastającej wnuczki uruchomiły się wszystkie „niszczycielskie moce”. Ciężkie lustra same spadały, szuflady wylatywały na podłogę, cukier, mąka, ponoć także fruwać umiały – jednym słowem – duchy jak nic. No to szukamy duchów.
Najpierw uważnie wysłuchałem to co mieli do powiedzenia dziadek i wnuczka. Według nich to meble i przedmioty ożywały spadając, latając, przemieszczając się zupełnie bez widocznych przyczyn. Oboje tak się tych nieprawdopodobnych zjawisk wystraszyli, że zamknęli z tym śladami działania „sił nadprzyrodzonych” i wynieśli się do domu rodziców wnuczki. Wyglądało, że najbardziej wystraszona była wnuczka i dlatego zdziwiłem się niezmiernie gdy to właśnie ona jako pierwsza wbiegła do tego nawiedzonego domu gdy go wraz z ekipą telewizyjną otworzyliśmy.
Wchodzę i ja – niezbyt przyjemny zapach bo zepsuła się żywność. Zniszczenia wewnątrz niesamowite lecz szybko wyłapuję brak jakiegoś sensownego wspólnego mianownika dla tego co tam zobaczyłem. Bo tak, gdyby to był jakiś zamknięty w domu zwierzak to tylko przedmioty o jego wadze leżałyby na podłodze i wszystko co może pęknąć byłoby potłuczone a tu i lekkie i ciężkie przedmioty „przemieszczały” się tak aby nic co wartościowe nie zostało zniszczone. Więc nie zwierzak i nie duchy.
Podchodzę do telewizora a on leży na ekranie na dość wąskim stoliku. Telewizor ciężki i od razu orientuję się, że potrzeba było dwóch osób aby go podnieść i delikatnie przekręcić i położyć na stoliku.
Acha, to te duchy to dwie osoby ale kto i dlaczego?
Dziadek i wnuczka?
Chyba nie.
Wchodzę do kuchni jako pierwszy, mąka, cukier rozsypane na podłodze i widzę wyraźny ślad małej, bose stopy. Pytam wnuczki:
„A ty co? Na bosaka tu biegałaś?” - a ta odruchowo odpowiada, że w rajstopach – czyli mam pierwszego ducha.
A dziadek?
Jego śladów nie widać ale dziadek przyznaje się tylko do tego, że widział jak ciężki, zabytkowy wieszak sam spadł na ziemię.
A co z resztą?
Przyglądam się szufladom które ułożone w dziwny stos nie straciły swojej zawartości i dość stabilnie to się trzyma. Czyli duchy które dokładnie znają prawa grawitacji i jeszcze ten zegar co się wtedy gdy to się wszystko działo się zatrzymał a teraz chodzi. Otwieram skrzynkę zegara, leży kluczyk do nakręcania. Nakręcam każdą ze sprężyn, czyli tę od chodzenia i tę od bicia licząc ile potrzebuję wykonać obrotów. Wychodzi, że około trzech dni temu zegar był nakręcany a mieszkanie ponoć było zamknięte na klucz dobre siedem dni temu.
Kto tu w międzyczasie przychodził i jak wchodził?
Duch troszczy się o zegar?
E, coś tu kupy się nie trzyma – kto to i po co to wszystko wymyślił?
Wyszliśmy z mieszkania na zewnątrz. Przed wejściem ławeczka. Siedliśmy i ktoś mówi:
„O, tu są podczepione jakieś klucze”
Okazało się, że ktoś ukrył pod ławeczką klucze do tego nawiedzonego mieszkania!
Duchom to raczej klucze są niepotrzebne.
Komu więc zależało aby dziadkowi napędzić strachu tak aby wyniósł się do innego mieszkania?
Wnuczka z kolegą?
Może ktoś jeszcze brał w tym udział?
Nie wiem.
Ponieważ moim zadaniem było stwierdzenie czy dom rzeczywiście został „nawiedzony” orzekłem, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że wszystko co widziałem było wykonane przez przynajmniej dwie osoby i tyle z duchów pozostało.
A jak z innymi nawiedzonymi domami?
Nie wiem.
Te dwa które sprawdzałem nie wykazywały, oprócz pomysłowości ludzi, żadnych cech nadnaturalnych.
SJS 20 XII 2004 sanatorium Szczawno Zdrój